Hanna Cygler

i

Autor: materiały prasowe

Hanna Cygler: Nie mam nic przeciwko określeniu „autorka literatury kobiecej”

2018-04-19 18:17

Najnowsza książka Hanny Cygler „Nowe niebo” trafiła właśnie do księgarń. Choć autorka nie lubi określenia „gwiazda”, to niewątpliwie jest gwiazdą polskiej literatury obyczajowej. Łączny nakład jej 19 książek dawno przekroczył bowiem 150 tysięcy egzemplarzy. W „Nowym niebie” Hanna Cygler zabiera czytelników w  fascynującą podróż do Stanów Zjednoczonych końca XIX i początku XX wieku. A w rozmowie z nami mówi mi. in. o tym dlaczego skandynawskie kryminały zna cały świat, a polskim autorom ciężko się przebić za granicą, przyznaje też, że kiedyś sama myślała o emigracji.

-  Pani najnowsza książka „Nowe niebo” rozpoczyna się wiosną. Tyle że w 1891 roku. Jaka to była wiosna?

- Po ulewnych deszczach zaświeciło słońce. Dawało to siłę przybyszom z Polski, którzy postanowili zmienić swój los i osiedlić się w nowym kraju. W przypadku Halmanów z Kaszub, była to Winona w stanie Minnesota. Książka rozpoczyna się wiosną, ale kończy jesienią, wiele lat później. Ale nie warunki meteorologiczne są w tej powieści najistotniejsze.

- Matylda, główna bohaterka „Nowego nieba”, pakuje walizki, zbiera sieroty po swoim bracie i wyjeżdża z Kaszub do Stanów Zjednoczonych. Ma nadzieję na znalezienie lepszego życia. Znajduje?

- Tego oczywiście nie mogę zdradzić. Mogę tylko wyjawić, że jest jak w życiu. Różnie się im układa, raz lepiej, raz gorzej, bo nic nie zaczyna się od nowa. Przyjeżdżając do nowego kraju, przywozi się tam również swoje cechy charakteru, doświadczenia czy uprzedzenia. Nawet jeśli chce się zapomnieć o przeszłości, to pewnego dnia w nieoczekiwany sposób pojawia się ona na progu domu i żąda uwagi.

- Jedna z bohaterek, Felicja, chce pozostać sobą w tym amerykańskim raju. Okazuje się, że to niełatwe, albo nawet piekielnie trudne.

- Jest niełatwe, ale łatwiejsze niż w polskiej zaborowej rzeczywistości. Ameryka przełomu wieku XIX i XX stwarza szanse, choć nie podaje ich na tacy. Czasem jednak oprócz ciężkiej pracy, potrzeba trochę szczęścia. W warunkach amerykańskich Felicja ma znacznie więcej możliwości, by zdobyć wykształcenie, którego zawsze pragnęła. Może również zostać bibliotekarką.

- Już wtedy Polaków ciągnęło do Ameryki. Jak Pani myśli, dlaczego jako naród mamy słabość do Stanów Zjednoczonych? Pokazują to wszystkie badania, i to od lat.

- Kiedy podjęło się decyzję o wyjeździe za ocean, miało to charakter ostateczny. Panująca wówczas bieda nie dawała jednak wyboru. Agenci werbownicy oferujący wyjazdy do Ameryki trafiali do każdej wsi. Czasem z tego powodu się nawet wyludniały. Ludzie płynęli statkami często w strasznych warunkach, a potem po przybyciu do Ameryki zaczynali pisać listy do rodzin. Wszystko było tam cudowne! Przecież nie będą się przyznawać, że jest ciężko? Stopniowo jednak osiągali przeważnie więcej, niż udałoby im się zdobyć w ojczyźnie. Może dlatego, że mimo wszystko emigrowały osoby bardziej przebojowe? I tak w naszych głowach rodził się stopniowo obraz krainy miodem i mlekiem płynącej. Jednak niekoniecznie prawdziwy.

- Czym się różnią świat i ludzie z 1891 roku od dzisiejszych? Czym się różnią ludzkie emocje, zachowania, pragnienia i namiętności?

- Różnią się zarazem tak wiele i prawie nic. Mamy oczywiście rozwiniętą technikę, której zręby stworzono w XIX wieku, inne stroje, obowiązują inne zasady zachowania, ale w kwestii emocjonalnej nie zmieniło się nic. Jest zawsze miłość, nienawiść, zawiść, zazdrość. Czasem są lepiej skrywane pod modnie skrojonym garniturem, ale tam są, nie należy dać się zwieść.

- Lubi Pani wyprowadzać akcje swoich książek za granicę, dlaczego?

- Chyba jednak tak nie jest. Większość moich powieści rozgrywa się przecież w Polsce, dzisiejszej czy też minionej. W zasadzie na dziewiętnaście książek tylko dwie są trochę bardziej osadzone w zagranicznych realiach. Choć na przykład „Grecka mozaika” poświęcona polskim Grekom, którzy przybyli do nas po wojnie domowej pod koniec lat 1940, w równym stopniu opowiada o Grecji, jak i Polsce. Podobnie jest w przypadku „Nowego nieba”. Nie ukrywam, że interesuje mnie temat emigracji. Może dlatego, że kiedyś to sama rozważałam, ale mimo wszystko zdecydowałam się na pozostanie w kraju.

- A skoro już o zagranicy mowa. Dlaczego szwedzkie i w ogóle skandynawskie kryminały zna cały świat, a polskim książkom ciężko jest się przebić?

- Literaturze skandynawskiej udało się przebić dzięki udanemu połączeniu przyzwoicie napisanych książek popularnych z doskonałym marketingiem popartym wsparciem polityki kulturalnej państwa i edukacji. Skandynawowie znani są z doskonałej pracy zespołowej. Dla osiągnięcia wspólnego celu ludzie potrafią ze sobą współpracować. Skandynawowie nie tylko wydają książki swoich autorów, ale również kręcą na ich podstawie filmy i seriale. To napędza sprzedaż i wzmaga zainteresowanie książkami za granicą.

- Polscy autorzy mogą zazdrościć warunków swoim skandynawskim kolegom?

- Myślę, że tak. To zależy również od znacznie wyższego prestiżu pisarza w społeczeństwie. Literatura popularna nie jest traktowana jako coś gorszego, jest chętnie recenzowana w gazetach. Pisarze goszczą na co dzień w programach telewizyjnych, i to wcale nie niszowych. Są rozpoznawalni. Można by jeszcze długo wymieniać.

- Wydała pani kilkanaście książek. Kręci panią jeszcze ta chwila, gdy przychodzi paczka z egzemplarzami autorskimi? Tak samo, jak za pierwszym razem?

- Zawsze jest ten dreszcz niepewności, jak książka wygląda i jak zostanie przyjęta. Jeśli o mnie chodzi, to nie ma w tej kwestii żadnej rutyny.

- A określenie „autorka czy gwiazda literatury kobiecej” pani lubi? Niektórzy twierdzą, że to pejoratywne.

- „Gwiazda” to może nie, ale nie mam nic przeciwko określeniu: autorka literatury kobiecej, choć ostatnio zaczęto już odchodzić od tej nazwy. Nastąpił powrót do dawnego określenia: „literatura obyczajowa”. Nie ma nic złego ani w słowie „literatura” ani w słowie „kobieca”, ani  też w opisywaniu uczuć.

Player otwiera się w nowej karcie przeglądarki