Katarzyna Duda

i

Autor: Katarzyna Duda/Facebook

Katarzyna Duda: Nagrody dla rządu to hipokryzja

2018-02-13 2:24

Katarzyna Duda z Ośrodka Myśli Społecznej im. F. Lassalle'a w rozmowie z Tomaszem Walczakiem.

"Super Express": - Gorszące premie dla członków rządu i ich ludzi z gabinetów politycznych przypominają, że PiS głosił kiedyś ideę "taniego państwa". Miało nie dochodzić do podobnych historii, bo planowano uderzenie w ogromne zarobki najwyższych urzędników i ministrów. Skończyło się na tym, że oszczędności szukano na niższych szczeblach, wyrzucając choćby do firm zewnętrznych sprzątaczki czy ochroniarzy. Jest pani autorką druzgocącego raportu na ten temat. Miało być dobrze, wyszło jak zawsze?

Katarzyna Duda: - Dokładnie. Wystarczy przypomnieć, co mówił Mariusz Błaszczak, kiedy idea "taniego państwa" była wcielana już w życie. Postulował oszczędności w administracji publicznej m.in. wśród personelu pomocniczego. Gorąco przekonywał, że trzeba sprzątaczki z urzędów zwolnić, a zamiast nich usługi miały świadczyć tanie zewnętrzne firmy.

- Tak też się stało. Skończyło się nie tylko śmieciowym zatrudnieniem tych ludzi, ale także śmieciowymi pensjami. Pracujących wysoko w hierarchii urzędników czy polityków "tanie państwo" nie objęło.

- Rzeczywiście, sprawiło to, że z błogosławieństwem państwa dramatycznie obniżyła się jakość pracy w podległych mu instytucjach. Outsourcingowani pracownicy stracili nie tylko stabilność zatrudnienia, ale też przyzwoite pensje. Wielu z nich musiało pogodzić się z pracą za kilka złotych na godzinę. A teraz dowiadujemy się, że Mariusz Błaszczak, który tym rozwiązaniom kibicował, jako minister otrzymał 80 tys. zł premii. Widać tu wyraźnie hipokryzję.

- Hipokryzję?

- Gdyby bowiem PiS rzeczywiście chodziło o "tanie państwo", to jego politycy zaczęliby oszczędności od siebie. Okazuje się jednak, że tę ideę ma wcielać w życie najniższa klasa. Pieniądze, którymi hojnie obdarowują się rządzący, z większym pożytkiem można by przeznaczyć na łagodzenie polityki "taniego państwa", którą w życie zaczął wcielać pierwszy rząd PiS, a potem twórczo rozwinęła Platforma.

- Jak łagodzenie tej polityki miałoby wyglądać?

- Przede wszystkim wiele osób pracujących w administracji państwowej, zwłaszcza, personelu pomocniczego, wypchnięto do firm zewnętrznych. Zaoszczędzone na premiach dla ministrów czy członków gabinetów politycznych pieniądze można by przeznaczyć na przywrócenie tych pracowników do instytucji państwa. Ale to nie wszystko, co trzeba zrobić.

- Co jeszcze?

- Pamiętajmy, że instytucje, które zrezygnowały z bezpośredniego zatrudniania pracowników, pozbyły się swojej pralni, kuchni i całej niezbędnej infrastruktury. Kiedy zaczęto wykorzystywać firmy zewnętrzne, stała się ona zbędna. Samo przywrócenie personelu pomocniczego to za mało. Trzeba tę infrastrukturę odbudować i można to zrobić dzięki pieniądzom, które zaoszczędzimy na premiach. Prawda jest bowiem taka, że po wprowadzeniu minimalnej pensji godzinowej powrót instytucji publicznych do własnej obsługi będzie równy temu, co trzeba zapłacić firmom zewnętrznym. Nie ma powodu, żeby tę patologię utrzymywać.

- Mówi pani o minimalnej pensji godzinowej. Czy to oznacza, że rządy PiS przyniosły jednak poprawę, jeśli chodzi o warunki zatrudnienia osób pracujących na rzecz państwa?

- Nie da się ukryć, że sytuacja uległa poprawie. Właśnie dzięki minimalnej pensji godzinowej. Skończyły się czasy, kiedy zatrudnionym w firmach zewnętrznych pracownikom płaciło się nawet po 3 zł za godzinę. Można to uznać za korektę złej polityki, którą zapoczątkował w 2005 r. PiS, a która doprowadziła do tak licznych patologii.

- Korekta to jednak nie fundamentalna zmiana.

- Bo i tej fundamentalnej zmiany w myśleniu o zatrudnianiu pracowników nie ma. Minimalna stawka godzinowa jest postępem, ale nie rozwiązuje wszystkich problemów. Prawdziwą dobrą zmianą byłby tu systemowy odwrót od outsourcingu. Na razie mamy tylko pojedyncze przypadki, kiedy rezygnacja z usług firm zewnętrznych następuje. Nie wynikają one jednak z wprowadzenia przepisów zabraniających outsourcingu, ale choćby właśnie z minimalnej stawki godzinowej. Wspomnieliśmy bowiem, że nie zawsze już firmy zewnętrzne gwarantują oszczędności. Czasami więc instytucje wracają do własnych pracowników. Niemniej, nie jest to pospolite ruszenie i nadal częściej to wyjątek niż reguła. A tę mogłaby zagwarantować tylko zmiana prawa. Takich pomysłów w rządzie jednak nie ma. Tak jak nie ma pomysłów, by premie dla jego członków przeznaczyć na poprawienie jakości zatrudnienia w instytucjach publicznych.

ZOBACZ TAKŻE: Nagrody rządu. Ponad milion zł na gabinety polityczne w 2017 roku