14-letni Mietek zginął, bo ratował siostrzyczki

2013-08-09 9:38

Zgasła ostatnia iskierka nadziei. Wczoraj rano, po prawie dwóch dniach poszukiwań, ratownicy odnaleźli ciało czwartego, ostatniego z dzieci, które we wtorek porwał prąd Warty w miejscowości Zalesiaki koło Działoszyna (woj. łódzkie). Zwłoki Mietka (+ 14 l.) znajdowały się około pół kilometra od miejsca, w którym rodzeństwo wpadło do wody. Chłopiec zginął jak bohater, próbując ratować swoje topiące się siostrzyczki.

Cała gmina Działoszyn pogrążona jest w żałobie. Wszyscy opłakują śmierć czworga rodzeństwa ze wsi Trębaczew - Hani (+7 l.), Kasi (+11 l.), Mietka (+14 l.) i Andrzeja (+15 l.). Dzieci we wtorek po południu z mamą Beatą B. (36 l) i najmłodszą siostrą Ewunią (5 l.) poszły nad oddaloną kilka kilometrów od ich domu Wartę. Towarzyszyła im tzw. asystentka rodziny, czyli pracownica miejskiego ośrodka pomocy społecznej, która pomagała pani Beacie w opiece nad dziećmi.

>>> Nurt rzeki porwał czworo dzieci - czy musiało dojść do tej tragedii?

- Jej zadaniem była pomoc w codziennych obowiązkach w domu państwa B. - tłumaczy Mariola Kabała, kierowniczka MOPS w Działoszynie. - Kiedy tego dnia przyszła do nich w odwiedziny, wszyscy czekali już na nią w drzwiach i ubłagali, by wybrała się z nimi nad rzekę - dodaje.

Tonęli, trzymając się za ręce

Gdy dotarli na miejsce, asystentka została na brzegu z najmłodszą Ewą, a Beata B. z pozostałą czwórką swoich dzieci weszła do wody. Z relacji świadków wynika, że rodzeństwo dla własnego bezpieczeństwa trzymało się za ręce. Na niewiele to się jednak zdało. Nagle najmłodsza z nich Hania straciła równowagę. Wpadła pod wodę, ciągnąc za sobą siostrę Kasię. Chłopcy próbowali ratować dziewczynki, ale prąd był zbyt silny. Wszyscy zostali porwani przez wodę. Ich mama uratowała się w ostatniej chwili - złapała się jakiejś gałęzi i zdołała wydostać się na brzeg. Ciała Kasi, Hani i Andrzeja zostały odnalezione jeszcze tego samego dnia. Zwłoki Mietka - wczoraj.

Przyjechali tu za chlebem

Choć rodzina B. mieszka w Trębaczewie dopiero od kilku lat, zdołała już zaskarbić sobie sympatię miejscowych. - Są biedni, ale bardzo porządni - mówią o nich sąsiedzi. B. sprowadzili się tu ze Śląska. Zamieszkali w maleńkim domku nieopodal dworca kolejowego. Ojciec, Bogdan B., znalazł pracę w przetwórni owocowo-warzywnej. Mama zajmowała się dziećmi. Tu na świat przyszła ich najmłodsza córeczka Ewa. Znajomi rodziny mówią, że gdy Beata B. była z nią w ciąży, bała się, czy podoła obowiązkom i da radę wychować piątkę dzieci. Ale po porodzie te obawy się rozwiały. Dziewczynka stała się oczkiem w głowie rodziny, a rodzice usilnie starali się zapewnić wszystkim dzieciom jak najlepsze warunki. Okrutny los sprawił, że dziś na świecie została im tylko jedna córeczka.

Małgorzata Nowak ze sklepu w Trębaczewie: Niedawno ich mama kupowała zeszyty

- Rodzeństwo często wpadało do sklepu po jakieś drobiazgi. Ich mama niedawno robiła u mnie pierwsze zakupy przed zbliżającym się rokiem szkolnym. Cały ciężar obowiązków wychowywania dzieci spoczywał na niej, bo ojciec pracował na utrzymanie domu od rana do wieczora. I z tych obowiązków wywiązywała się znakomicie.

Maria Mostowska, dyrektorka Szkoły Podstawowej: Dzieci były zadbane

- Matka zajmowała się dziećmi bardzo dobrze. Była na każde nasze wezwanie. To jest uboga rodzina, ale ma swoją godność. Dzieci przychodziły do szkoły zawsze zadbane. Nie miały na sobie drogich ubrań, ale były one czyste, wyprasowane. Kasia zawsze była bardzo uśmiechnięta, jej starsi bracia, którzy chodzili po sąsiedzku do gimnazjum, również. Ten uśmiech świadczył o tym, że sytuacja w ich rodzinie była dobra i nie działo się tam nic złego, czuły się kochane i zadbane. Strasznie przeżywamy śmierć tych dzieci.

Player otwiera się w nowej karcie przeglądarki