Dramat pana Marka z Kołobrzegu: Syn mi powiedział, że umarłem

2016-04-14 4:00

Marek Przybysz (64 l ) z Kołobrzegu (woj. zachodniopomorskie) na początku lutego dowiedział się, że. jest martwy. - Na dworcu wpadł na mnie syn, który przyjechał z Chorzowa na mój pogrzeb. Wykrzyczał do mnie: To ty żyjesz?! - wspomina dziarski "nieboszczyk".

Zaczęło się od zgonu jak najbardziej prawdziwego. 2 lutego w jednym z kołobrzeskich sklepów między chłodniami zasłabł mężczyzna. Upadł i zmarł. Przyjechał lekarz, stwierdził zgon. Policja zadbała o identyfikację zwłok. - Brat Marka Przybysza rozpoznał ciało. Nie mieliśmy podstaw twierdzić, że w kostnicy są zwłoki innego mężczyzny - mówi Tomasz Kwaśnik z kołobrzeskiej policji. Pan Marek przyznaje, że jego drogi z bratem się rozeszły, nie widywali się zbyt często, stąd zapewne ta pomyłka przy rozpoznaniu zwłok.

Następnego dnia zupełnie niczego nieświadomy "nieboszczyk" chciał wypłacić pieniądze z bankomatu, ale maszyna zabrała mu kartę. - Poszedłem do banku. Pracownik zweryfikował moją tożsamość, poinformował, że mam zablokowane konto. Pomyślałem, że padłem ofiarą jakiegoś przestępstwa i poszedłem na policję, a tam na mój widok nieźle się zdziwili. - Przecież pan nie żyje - powiedzieli. Myślałem, że się przesłyszałem. Ale to nie był żart. Rodzina przyjechała na mój pogrzeb. Na syna przypadkiem wpadłem na dworcu. Normalnie to by mnie uściskał, a tak z wrażenia, że żyję, to jeszcze krzyknął z pretensją - opisuje pan Marek. Zaczęło się odkręcanie zamieszania. Sąd unieważnił akt zgonu. Po trzech tygodniach uprawomocni się orzeczenie i Marek Przybysz wróci do żywych.

Błędnie zidentyfikowane zwłoki okazały się należeć do Stanisława S., którego zaginięcie zgłosiła wcześniej rodzina. 

Zobacz: Olsztyn. Dosypał żonie AMFETAMINĘ do piwa. Mało nie umarła!

Player otwiera się w nowej karcie przeglądarki