Kiedy kilka minut po godzinie 5 rano Nina (24 l.) i Damian (26 l.) - brat Claudii - wstali i otworzyli oczy, zobaczyli już tylko kłęby dymu. Dusząc się, próbowali wyjść do przedpokoju, ale ogień trawił już drewnianą boazerię i za drzwiami mieli ścianę płomieni!
- Słyszałam wołanie ojca Damiana o pomoc. To było straszne. Wołał, a my nic nie mogliśmy zrobić - opowiada ze łzami w oczach pani Nina.
Młodzi musieli ratować siebie i swojego synka Mikołaja (2 l.), bo ogień wdzierał się już do ich pokoju.
- Po omacku zacząłem szukać klamki od drzwi balkonowych. Wybiegliśmy na zewnątrz tak, jak staliśmy, w samej bieliźnie. Chwyciłem tylko Mikołaja na ręce. Najpierw skoczyłem ja, potem Nina podała mi Mikołaja i na końcu skoczyła ona - przywołuje koszmarne wspomnienia pan Damian.
Drugi z braci, który ocalał, Maciej (21 l.) nie miał tyle szczęścia, on skakał z okna, z pierwszego piętra. Ma poważny uraz kręgosłupa i złamaną rękę, na pewno potrzebna będzie długa i kosztowna rehabilitacja.
W najgorszym stanie psychicznym jest pani Lucyna (52 l.), żona Jana. Nie było jej w tym czasie w domu, kiedy jednak dowiedziała się o tragedii, całkowicie się załamała i trafiła do szpitala.
Na szczęście są przy niej cały czas opiekuńczy synowie, którzy wczoraj zabrali mamę do swojego domu. - Jest nam bardzo ciężko, ale ważne, żebyśmy trzymali się razem, zawsze byliśmy zżytą rodziną - mówi pan Piotr (30 l.), jeden z braci Claudii.